top of page
DRUGIE WYDANIE KSIĄŻKI TYSIĄC LAT PODŁOŚCI
zrealizowane przy współpracy z Czytelnikami - jako konsekwencja często trudnych rozmów z konkretnymi osobami... temat sam w sobie na kolejną książkę.
Ja i TLP na www.png
Krzesanie ognia.jpg

WIDZIAIZM SŁOWIAŃSKI

wiarowiedza w filozofii przyrody


W roku 1919 twórca antropozofii, Rudolf Steiner wygłosił słynny wykład o sednie kwestii społecznej, o destrukcji moralnej (duchowej) porządku społecznego.

Poniżej przytaczam fragment z książki: „Widziaizm słowiański

– wiarowiedza w filozofii przyrody”.

(...)
Monoteizm chrześcijański blokuje rozwój duchowości świadomej, preferując duchowość demoniczną kreowaną w psychologii wroga, 

w ideologii szatanizmu i w mechanice herezji – ta destrukcja duchowa jest największą zmorą kultury Słowian, przyczyną inicjującą i promującą postawy antyspołeczne.

(...)
Obok Heraklita z Efezu, w gronie pierwszych filozofów przyrody, wymieniam Rudolfa Steinera, który przekonywał, że „życie wypełnione treścią myślową jest zarazem życiem w Bogu”. Refleksja ta objaśnia wszak również sens wiarowiedzy – w relacji żaru serca i blasku umysłu przejawia się świadomości boga Światowida.

 

KWESTIA SPOŁECZNA
Wymieniam Rudolfa Steinera w nurcie filozofii przyrody, gdyż jego prace od stu lat świecą jak klejnoty w mroku doktrynalnym chrześcijańskiej Europy. Wiemy wręcz z logiczną dokładnością jak zreformować nasz patologiczny system społeczny, jednak te recepty, od stu lat, (od renesansu), mają swoje miejsce docelowe w koszu na śmieci. Stąd literacka i absurdalna dyskusja intelektualistów Europy w ramach śmieciowej monokultury/wspakultury chrześcijańskiej, która retorycznie omija sedno problemów społecznych. Rzecz w tym, że Steiner – oczywiście całkiem słusznie – sprowadził problem społeczny do problemu duchowego. Sedno problemu jest  duchowe w kontekście kultury. „Przyczyną zamętu życia publicznego jest uzależnienie życia duchowego od państwa i sił gospodarczych” - pisał Steiner w 1919 roku. Muszę podkreślić, że główna przyczyna stanu rzeczy leży w monoramie religijnej, w monoteizmie oscylującym wyłącznie wokół zysku religijnego. Monoteizm chrześcijański celowo blokuje rozwój duchowości świadomej, preferując duchowość demoniczną kreowaną w psychologii wroga, w ideologii szatanizmu i w mechanice herezji – ta destrukcja duchowa jest największą zmorą kultury Słowian, przyczyną inicjującą stosunki antyspołeczne. W książce „Tysiąc Lat Podłości” przekonuję, że obecny porządek społeczny promuje zachowania podłe, opieram się w tym przekonaniu również na wnioskach Steinera:

„Stosunki antyspołeczne powstają nie tylko z winy struktur gospodarczych, ale także dlatego, że ludzie w ramach tych struktur postępują antyspołecznie. I powierzanie wychowania oraz nauczania młodych ludzi tym, którzy czynią ich obcymi życiu na skutek narzucenia im z zewnątrz kierunku i treści ich działania, jest rzeczą antyspołeczną”.

Aby w pełni zrozumieć postawiony w tym cytacie zarzut, musielibyśmy rozważyć, jak „struktury gospodarcze” wynikają z idei zysku religijnego – problem ten poruszyłem w książce „Imperatyw Boga”, gdzie wskazuję na wcale nie metaforyczny przekaz religijny w przypowieści o „minie srebra” oddanej wyznawcom do pomnożenia: „Temu, który ma dużo, zostanie dodane. Temu, który ma mało, zostanie odebrane”.
Dalej mówi Steiner o edukacji i wychowaniu dysfunkcyjnym, w którym aspołeczność powstaje „na skutek narzucenia im z zewnątrz kierunku i treści działania”. Czynnikiem zewnętrznym jest w tym przypadku dla Steinera nauczyciel urzędnik wyznaczony do tej funkcji przez państwo, a nie przez wspólnotę pedagogiczną samorządną.
Gdzie wobec tego należy szukać sposobu na rozwiązanie tej dysfunkcji społecznej? Właśnie w samorządności… Sokrates, jak donosi Platon, odebrał znacząca naukę medyczną od pewnego trackiego medyka (starożytna Tracja wywarła znaczący wpływ kulturowy na antyczną Grecję), który przekonywał, że jeśli kogoś boli ucho, to leczenie ucha nie zda się na wiele, trzeba leczyć całą głowę. Jeśli kogoś bili głowa trzeba leczyć całego człowieka… a wszystkie te choroby usuwa się przez leczenie duszy. Tak właśnie rozumuje Steiner, proponując aby powołać „samorządny, duchowy człon organizmu społecznego”. Co jednak to oznacza? To mianowicie, że wspólnoty gospodarcze muszą być wspólnotami kulturowymi. Muszą same dbać o swoją kondycję duchową! Tu jednak dochodzi do konfliktu interesów, gdyż wobec powyższego trzeba odrzucić monoteistyczną, dogmatyczną kontrolę duchowości ludowej przez Kościół. Przypomnijmy więc raz jeszcze za Steinerem:

„Współczesna ludzkość rozwinęła życie duchowe w taki sposób, że jest ono w dużym stopniu uzależnione od instytucji państwowych i sił gospodarczych. Człowiek już od dzieciństwa otrzymuje wychowanie i nauczanie państwowe. Może korzystać tylko z takiego wychowania, na jakie pozwalają gospodarcze warunki otoczenia.
(...)
Bowiem życie człowieka weszło w ostatnich latach w taką fazę, kiedy same instytucje społeczne rodzą stale tendencje antyspołeczne. Trzeba te tendencje nieustannie na nowo opanowywać”.

Jak widać, słowa Steinera brzmią świeżo, współcześnie, podręcznikowo, przepisowo i nienagannie… bezużytecznie. Piramida społeczna „kapłanów i rycerzy” (prawa bożego państwowego i gospodarki) umocowana na wsparciu klasy średniej, stosownie syconej procentem z zysku dóbr społecznych, nie widzi najmniejszej potrzeby „burzenia porządku społecznego” wyzysku człowieka przez człowieka. Od stu lat powtarzamy za Steinerem, że patologia państwa bierze się z jego prawa: „Gdy zaś z prawodawstwem i zarządzeniami państwa ludzie mieszają swoje osobiste interesy, którym służyć muszą w sferze gospodarczej, to prawa, które w tych warunkach powstają, są jedynie odbiciem tych interesów gospodarczych”. Taka ułomność prawa ma też swój odrażający wkład w ruinę etosu pracy – to właśnie za Steinerem powtarzamy jak odkrywcy, że praca stała się towarem.
Muszę w tym miejscu wskazać na historyczną ciągłość tej patologii od czasów religijnego, judeochrześcijańskiego opanowania istoty państwa. Interes religijny formułuje nadrzędnie interes państwa. Podłość społeczna, masowa w nurcie kapitalizmu, przekształca wyraźnie religię w ideologię: „Nie tylko nauka, lecz także sztuka i religia, moralność i prawo stały się dla współczesnego robotnika ideologią na skutek jego naukowego sposobu myślenia” - wyjaśniał Steiner w swoim wykładzie „Sedno kwestii społecznej”.
Jakkolwiek, wymieniam tych kilka fragmentów monumentu antropozofii Steinera, by podkreślić, że problemy sprawnie przez antropozofię rozpoznane oczekują korekty i następnie wdrożenia w nowy samorządowy (wspólnotowy) porządek społeczny, oparty w zalążku na wspólnocie duchowej wolnej od jarzma religijnego, państwowego i gospodarczego.

Puenta:
„Skoro ludzie potrafią odczuć we właściwy sposób doniosłość faktu, że tam, gdzie życie duchowe działa jako ideologia, społeczność ludzka pozbawiona zostaje siły nadającej organizmowi zbiorowemu zdolność do życia, [działania] będą zmuszeni przemyśleć na nowo to, co myśleli dotychczas w tej dziedzinie. Obecny organizm choruje na skutek bezsilności życia duchowego. A choroba zaostrza się w miarę tego, jak wzbraniamy się zaakceptować jej istnienie”.

Może dodam jeszcze, że duchowość ma dla Steinera wymiar praktyczny, jest mierzalna, fizycznie działająca. Przy każdej okazji twórca antropozofii podkreśla wagę odczuwania. Odczuwanie staje się tutaj kwestią pierwszorzędną i zaprowadzi nas do wielkiego zagadnienia zjawiska empatii kulturotwórczej. Ponadto, odczuwanie w pracy z duchowością przyrody musimy następnie rozpoznawać w kontekście Czucia i Światła.

TYSIĄC LAT PODŁOŚCI

Co tu czeka czytelnika

 

Czytelnik zostanie porąbany na kawałki, bez litości, bez skrupułów, w czarcim ćwiartowaniu mitologicznym. Ta książka jest jak topór i płomień. Jest jak akt inicjacji bolesnej, ostatecznej i skutecznej. Porąbani, ci którzy przetrwają, narodzą się odrodzeni w formie i treści Słowianom przyrodzonej – tu nie ma innej drogi, więc powiem teatralnie, kończąc kwestię „być albo nie być”: niech nie podnosi miecza ten, kto nie jest gotów od miecza zginąć.

Nie będę już obsesyjnie (błagalnie) przekonywał, jak w poprzedniej książce, że fałsz jest źródłem wszelkiej pogardy. Pojawią się za to inne natrętne powtórzenia: podłość, patologia normalności, wspakultura, szatanizm, herezja, mentalność koczownicza, element siły…

 

"Potrzebujemy książek, które działają na nas jak katastrofa, które przyprawiają nas o głębokie cierpienie, jak śmierć osoby, którą kochamy bardziej niż samych siebie, jak wygnanie do puszczy z dala od innych ludzi, jak samobójstwo. Książka musi być siekierą, co rąbie zamarznięte w nas morze."

- Franc Kafka

 

Tytułowa podłość istnieje naprawdę i to jest niestety największą zmorą tej książki. Po prostu, po jej przeczytaniu, nie można jak zwykle odstawić lektury na półkę wraz z jej zawartością, nie pozwala na to ból „Zranionego Drzewa” z poematu Karola Wojtyły. Wykorzystałem postać Jana Pawła II, by przez analizę jego utworu „Wigilia Wielkanocna 1966” przekonać czytelnika o schiztożsamości narodu polskiego, judeochrześcijańskiego w zderzeniu kulturowym ze Słowiańszczyzną. Diagnoza schizotożsamości polskiej, w moim przekonaniu, wynika z zapętlenia macierzy słowiańskiej z ideologią chrześcijańską; sens narodu polskiego słowiańskiego ukryty jest w czymś/kimś innym niż w pojęciu narodu polskiego państwowego i religijnego.

 

Niniejszym, oddaję czytelnikowi do dyspozycji treść surową, kanciastą, nieoszlifowaną – odlaną żelastwem prosto z czarciego pieca alchemii słowa. Dopiero w społecznej emergencji, w krytyce konstruktywnej, rzecz może nabrać blasku właściwego diamentom oszlifowanym z błędów. Z góry więc zakładam, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, gdzie szlifują, tam iskry przepisów przeciwpożarowych się nie boją.

 

***

Niniejsza książka jest kontynuacją mojego dialogu z rzeczywistością pod hasłem przewodnim deus ex machina – „boga z koła”. Chodzi o koło mechaniczne – proces spuszczania Boga na linie w teatrze antycznym, by ów tajemniczy bóg/aktor podjął interwencję na scenie teatru życia, by w jednej chwili zmienić stan rzeczy i pokazać widzom świat, w którym nic nie jest takie, jak się przedstawia – świat zdarzeń zaskakujących.
W roku 2015, wraz z opublikowaniem mojej pierwszej książki Boska Świadomość – Elementarz Chrześcijańskiego Humanisty, podjąłem trudny dialog z rzeczywistością katolicką. Książka ta była opatrzona napisem Zeszyt 1, gdyż już wtedy zaplanowałem, że pojawią się kolejne publikacje, konkretnie trzy. Jednak zbierając materiał do drugiego zeszytu, zmieniłem zdanie co do „humanizacji chrześcijaństwa”.
W drugiej publikacji to jest w Imperatywie Boga, uznałem, że katolicyzm należy traktować tak samo, jak ideologię typu faszyzm, uznałem, że należy usunąć katolicyzm z Polski lub poddać całkowitej humanizacji/demokratyzacji. Nie znalazłem w religii katolickiej nic społecznie pożytecznego, nic twórczego, korzystnego dla jednostki i wspólnoty. Znalazłem za to podstawy moralnej destrukcji, prymitywizmu i rabunku kulturowego w połączeniu z rabunkiem gospodarczym narodu polskiego słowiańskiego. Ostatecznie dzieje katolicyzmu; podbój moralny Słowiańszczyzny, zacząłem rozumieć tylko w kontekście „wspakultury podłości”. Ostatecznie uznałem klęskę agrarnej kultury godności słowiańskiej, w zderzeniu z koczowniczym katolicyzmem abrahamowym.
W tej ostatniej już książce spod hasła deus ex machina konfrontuję godność z podłością. Te dwa bieguny wyznaczają przestrzeń moralnej percepcji mojej (naszej) rzeczywistości. Dlatego uprzedzam, że słowo podłość wymienię w tej książce niezliczoną ilość razy.

Bóg Porządku przeciw Bogu Cudów.

To pojedynek o być albo nie być w odrodzeniu słowiańskim. Renesans słowiański potrzebuje nowych wzorów potwierdzających stare formuły moralne. Stąd, pod ogólnym tytułem filozofii przyrody, wpierw sam dla siebie, odnajduję ponadczasowe, ponad religijne prawa natury formujące naszą moralność. Jeśli mówię o „nowych wzorach” to właściwie służą nam one dzisiaj, do odkrywania pewnych odwiecznych praw znanych filozofii w formułach Świętej Geometrii, w hermetyzmie nieznanym w skali powszechnej, usuniętym na margines kultury przez dominującą w judeochrześcijaństwie wspakulturę podłości.
Rabunkowa, koczownicza działalność globalna, w relacji z niszczeniem przyrody uwidacznia nasze braki w „godności”. Te braki (moralne) sprzyjają nam w działaniu na własną zgubę, w patologii społecznej normalności pozbawionej godnego celu. Chrześcijański cel życia jest definiowany poza życiem i ten właśnie aspekt odbiera życiu piękno – piękno, dobro i prawda nie są dla katolika celem, lecz zaledwie marzeniem wpisanym w Zbawienie.

Bóg Porządku jest jak porządek matematyczny 2 × 2 = 4. W tej relacji nie ma miejsca na spekulacje. Porządek ten opiera się na prawdzie, która nie może być niczym innym jak tylko prawdą. Wystarczy cień wątpliwości, aby ów element poznania trafił, być może na kolejne sto lat, do sfery mitologii jako niewiarygodny, religijnie fantastyczny lub fałszywy. Wiarygodność Boga Porządku wynika z faktu, że prawa natury są wszędzie takie same, zawsze takie same (na tym świecie). Gdyby tych praw nie było, niczego byśmy nie rozumieli. To właśnie wiarygodność jest efektem zaangażowania serca i rozumu w syntezie rzeczywistości. Sens i porządek rzeczywistości powstaje z prawa – pra jest iskrą inicjującą porządek życia.
Słowiańska królowa Łada/Łado, to właśnie personifikacja sensu Porządku, dążenia do ładu, do poznania prawdy (reguły), która ów ład sprawia. Prawdziwość, której szukamy w życiu; „dziwo” i „pra”, czyli To coś sprawczego, prawdziwego co się wydarzyło dawno i naprawdę; było dziwne, fantastyczne, ale dające ład i porządek... Tymczasem chrześcijańska  wspakultura podłości z Łady zrobiła ladacznicę a z dziewki (dziewczyny) dziwkę. Pamiętajmy przy tym, że wiedza jest natury żeńskiej – w kobiecie znajduje się ów dziwny fragment; cenny ład i porządek naszego domu. Pamiętajmy również, że koczowniczy katolicyzm pokonał naszą słowiańską godność przez upodlenie kobiety, skurwienie jej sakralnej natury. Problem deprywacji kobiety w kulturze judeochrześcijańskiej w kontekście ekspansji religii (kolonialnej), poruszyła Maria Janion w książce Niesamowita Słowiańszczyzna – nie będę więc tutaj tej kwestii rozwijał. Dodam tylko, że Janion „zwraca uwagę” na ważne zagadnienie psychologii religii, które dopiero domaga się ujawnienia w dogłębnym opracowaniu.
Łada/Łado to również porządek w relacji: piękno, dobro, prawda. Te trzy aspekty Łady są tożsame w bardzo specyficzny sposób. Otóż piękno jest zawsze dobre, a dobro wynika tylko z prawdy. Prawda jest piękna i dobra. Dobro to wyłącznie piękna prawda… Cokolwiek powiemy o tych trzech aspektach, widzimy, że opisują one Ład. Opis ten, co ciekawe, jest również obecny w pojęciach filozoficznych starożytnej Grecji. To w ramach tej kultury, którą nazywam greckim humanizmem, filozof Plotyn do formuły Łady dodał aspekt blasku-lśnienia. Aspekt ten jest obecny w całej indoeuropejskiej i starożytnej filozofii przyrody. Lśnienie jest znamienne dla całej boskiej świadomości świata.
Święta Geometria (hermetyzm) ma swoje źródło w cywilizacji Prakultury, w cywilizacji kosmicznej; w przekonaniu o istotach inteligentnych przybyłych na Ziemię pod postacią bogów? Starożytność opisuje bogów „zstępujących z nieba”, jakby to były osoby kosmiczne. Starożytność zaczęła się, gdy już Prakultura zniknęła z naszej planety – straciła ciągłość, zatonęła w falach wielkiego potopu. Dlatego starożytność zaczyna się długo po potopie i jest jakby pokulturą – pozostałością szczątkową po dawnej wielkiej cywilizacji (mit Atlantydy, mit Lemurii).

Muszę też wyjaśnić, że pod pojęciem Prakultury nie należy rozumieć stanu prymitywnego, przeciwnie, na przykład, to właśnie stan techniki budowlanej jawny w pewnych budowlach/konstrukcjach (błędnie uważanych za starożytne) jest dowodem istnienia tej „obcej” nam dzisiaj cywilizacji. Adekwatnie, „Święta Geometria” jest z kolei dowodem istnienia wiedzy pierwszej o zdumiewającej jakości matematycznej sprzecznej z charakterem ludzkim pierwotnym, prymitywnym, niezdolnym do osiągnięć budowlanych wymagających tej wiedzy. Wobec tego wszystko co starożytne, zaczyna się w pokulturze, w miejscu historycznego odtwarzania cywilizacji „od zera”, od początku, ponownie, z fragmentów pozostałych po Prakulturze.

Bóg Cudów oczywiście nie kwestionuje, że 2 × 2 = 4. Jednak w tym równaniu widzi „coś” jeszcze. To coś jest czymś więcej niż przyczynowo skutkową konsekwencją. Ludzie Boga Cudów mówią: Oczywiście dwa razy dwa jest cztery, ale to my tak uważamy, my ludzie się tak umówiliśmy, ale naprawdę może być całkiem inaczej.
I tu zaczyna się spekulacja, która ostatecznie pozwala na budowanie „prawdy” na racjach. Za tymi racjami stoją zwykle konkretne cele zysku religijnego. Aby ten proceder mógł funkcjonować, musi opierać się na „prawie bożym”. To właśnie „prawo boże” jest owym „czymś”, w którym mieści się to „coś”, co sprawia, że dwa razy dwa nie zawsze – dla spekulantów moralnych – jest cztery.
Stan powyższy ujawnia swoją uciążliwość dopiero w relacjach społecznych, gdy z przestrzeni filozoficznej zaczniemy wnosić do porządku społecznego „prawo boże”, nieuchronnie musimy też wprowadzić wspomagającą to prawo spekulację moralną. Prawo boże jest abstrakcyjne, musi więc być interpretowane/objaśniane. Celem takiego prawa nie jest prawda, lecz prawdziwa racja.

 

Natura Boga.

Używam tutaj wyrazu natura w sensie, gdy mówimy, że coś ma swoją naturę, czyli cechę o charakterze prawdy, jakieś sedno lub mechanizm determinujący. Naturą Boga jest natura światła. Światło jest „zasadą wszystkiego”, jest monistyczną substancją łączącą wszystkie elementy. Świetlistość Boga Jedynego Światła z monizmu przechodzi do monoteizmu katolickiego.
Wszystko, co ludzkość wie o Bogu, jest wiedzą o twórczej naturze światła spisanej sanskrytem w traktacie wedyjskim Nici Światła (Siwasutry). Bóg Światło jest pierwowzorem Boga dla wszystkich obowiązujących dzisiaj religii – bez natury światła, żadne poznanie, w tym poznanie Boga nie jest możliwe. Recz jest tak poważna, że wymaga oznakowania tego terytorium poznania terminem widziaizm; powołuję się tutaj bezpośrednio na siwaizm kaszmirski, który jest zwięzłym opisem twórczej (boskiej) natury światła w bogu Samwidzie. Światło w tej postaci działa politeistycznie, jest uwolnione z monoteistycznej Jedni, jest tęczowo rozbierane w drodze poznania.
Bóg chrześcijan jest u źródła tym właśnie pierwotnym Samwidem, zwanym w folklorze słowiańskim Światowidem. Natura Boga w kulturach indoeuropejskich, w kulturach agrarnych przetrwała spójnie właśnie w idei Światła-Ognia. Idea ta jest wspólna wszystkim ludziom i wszystkim religiom, podobnie interpretowana, rozpoznawana. Zwykle jest to rozpoznanie do pewnego poziomu złożoności (dla religii abrahamowych jest to zaledwie poziom dualizmu).
Koniecznie muszę podkreślić, że siwaizm (widziaizm) nie jest wiarą w Boga znaną nam dzisiaj powszechnie, a właściwie nieznaną, gdyż na pytanie o wiarę w Boga, odpowiedź jest trudna z racji obecności fantastyki religijnej w katechizmie katolickim. Sprzeczność między doktryną katolicką a „światłem naturalnym czującym w człowieku” jest przez ludzi odczuwana jako dyskomfort psychiczny – to co naturalne (filozofia przyrody), miesza się z tym co spekulatywne (katechizm katolicki). Wiara w Boga jest u chrześcijan nadzieją w Boga, nadzieją, że Bóg istnieje. Katolicyzm, wywodząc swoje rozumowanie z widziaizmu, zamroczył jednak istotę Boga, ograniczając się wyłącznie do aspektu dualizmu. Aspekt ten wystarcza, by zbudować przekonanie dobra i zła, Boga i Szatana. I nie wystarcza, by z tego fragmentu skleić dzban, który by wodę nosił. Tymczasem widziaizm to najbardziej zwięzła, spójna i logiczna „teoria” Boga, w której podstawowym tworzywem jest światło inteligencji duchowej.
Inteligencja duchowa wiąże w całość „serca i rozumu” zagadnienia twórczej natury światła. Wszystko, co nauka odkryła o naturze światła, odkryła na chwałę Światowida, który nie jest Bogiem cudotwórcą, lecz raczej „prawem światła”, boskim prawidłem organizującym rzeczywistość świadomością światła. Tworzywem widzialnym podstawowym tej projekcji jest aspekt materii wibrującej jednocześnie na więcej niż jednym poziomie bytu. Widziaizm (siwaizm) opisuje byt ciała w trzech obecnościach: materialnej, subtelnej i zmysłowej (przyczynowej). Materia ta, w idei samotrzeciej, na poziomie subtelnym jest energią, a na poziomie zmysłowym jest informacją. Dodam jeszcze, że opisana tutaj w dwóch zdaniach Natura Boga odnosi się do wiedzy bardzo starej – jej ślad kończy się na przekazie wedyjskim. Jednocześnie, współcześnie wiedza ta stała się normatywną w percepcji świata duchowego racjonalnego, w integracji widzenia wielopoziomowego (integracji nauki, sztuki i religii). Ta integracja znalazła też swój wyraz w wiarowiedzy słowiańskiej, w syntezie „serca i rozumu” (emocji i logiki, uczucia i światła, energii i materii). Trzonem tej postawy jest często powtarzana przeze mnie modlitwa: „Z żaru serca w blask umysłu...”

Natura Boga, czyli natura światła jest z kolei mocno i kategorycznie powiązana ze Słońcem. Współcześni Słowianie są nieświadomi, że używając słowa Bóg, modląc się do Boga, mają za pierwowzór sanskryckie Bhaga, czyli Boga bezwzględnie odnoszącego się do Słońca! Współcześni Słowianie chrześcijanie używają słowa Bóg zgodnie z indoeuropejską tożsamością tego słowa, jednak już bez wiedzy o jego Prasłowiańskim znaczeniu solarnym.

Natura światła, a w niej widziaizm słowiański, ma swoją słynna modlitwę Gayatri. Jej popularność i powszechność można porównać z chrześcijańską modlitwą Ojcze Nasz. Ideowo nic jednak tych modlitw nie łączy. Katolicy proszą Boga, by im odpuścił winy „jako i my odpuszczamy”. Proszą, by Bóg nie wodził ich na pokuszenie, ale zbawił od złego. Wydźwięk modlitwy Ojcze Nasz zdumiewa zapętleniem pojęć – rzecz zrozumiała dopiero wówczas, gdy poznamy adresata tej modlitwy, a jest nim niewolnik, poddany Boga. Pieśni katolickie pełne są puenty żarliwie śpiewanej: „My chcemy Boga. My Poddani...”
Nurt indoeuropejski w filozofii wedyjskie proponuje wiernym, by uznali światło za substancję Boga. Słowianie proszą, aby Bóg Słońce natchnął „nasze myśli”. Natchnienie jest tutaj wiarliwością czującego światła, a myśl reprezentuje umysł poznający, badający, medytujący w sercu i rozumie:

 

Om.

Ziemia. Przestwór. Niebiosa.

Medytujmy tę chwałę promienną Boga Słońca.

Niech natchnie On nasze myśli.

Om.

 

- przekład z sanskrytu: Anna Rucińska


Problem natury Boga prowadzi niektórych badaczy do wniosku, że wiedza o Bogu była kompletna w czasach Prakultury, czyli w kulturze przedpotopowej. Mówi się, że tacy bogowie jak Ozyrys albo Wirakocza to kapłani „ocaleni”, którzy już tylko we fragmentach przekazali ludzkości fenomen Boga Porządku.

Wspakultura.

Autorem terminu wspakultura jest Jan Stachniuk, kulturoznawca słowiański czasów II Rzeczpospolitej. Wspakultura jest bardzo silnym narzędziem ideologicznym, do którego często będę się w tej pracy odwoływał. Dodam tylko, że dziś, wszechobecna moc wspakultury zamieniła biały słowiański świat, na czarny rzymsko-katolicki – nasza moralność jest czarna.
Przykładów wspakultury jest tak wiele, że trzeba by o tym napisać oddzielną książkę. Może zaciekawi czytelnika „taki drobiazg” ze słynnej modlitwy katolickiej: „Jako w Niebie tak i na Ziemi”. W oryginale astrologicznym mówi się „Jako na Niebie tak i na Ziemi”. Zwrot ten pochodzi ze starożytnej Babilonii, kiedy udokumentowano prawa Nieba w Zodiaki, by opisać konsekwencje tych trudnych praw w charakterach ludzkich. Chrześcijaństwo posługuje się więc hasłami przywłaszczonymi, jest to religia, która od początku niczego nie tworzy – przytwarza jedynie samą siebie do innych nurtów, by płynąć w historii, wiosłując siłą mięśni podbitych kultur.

Oczywiście przytworzenie mitów rodzimych do koncepcji własnych nie jest wspakulturą; wszystkie mitologie świata mają swoje części wspólne. Przytworzenie wspakulturowe 

zaczyna się wtedy, gdy element przytworzony całkowicie wymazuje sens oryginału w celu przejęcia jego wpływu, by sens odwrócić. Mitologia grecka została przytworzona do rzymskiej, zmieniając bogom imiona ale nie zmieniając funkcji (Jowisz – Zeus).


Wymuszona mutacja politeizmu greckiego do chrześcijaństwa ma znamienny początek w przekonywaniu Pawła z Tarsu, że oddając cześć Bogu Bezimiennemu, trafnie czcimy boga Jedynego. Tymczasem politeizm istotnie zakładał istnienie bogów jeszcze nieznanych, nie objawionych, nieodkrytych i takiemu bogu (Ignoto Deo) Grecy rzeczywiście wystawili ołtarz (miejsce składania darów). Innym, jaskrawym już przykładem tworzywa źródłowego dla chrześcijaństwa jest orfizm – kult Orfeusza z czasów Sokratesa… Ponownie musimy wrócić do astrologicznego pierwowzoru Orfeusza-Jezusa, kiedy to w przesileniu zimowym Słońce „umiera” na trzy dni, by zmartwychwstać w idei Kołowrotu.
Mitologia grecka dostarczyła chrześcijaństwu tworzywa dla swojej ideologii w ilości nieograniczonej. Może wspomnę o Afrodycie, bogini szczególnie znienawidzonej przez mizoginów religijnych; to z niej zrobiono największą kurwę chrześcijaństwa – w połączeniu z Pandorą stanowią wizerunek Ewy zdrajczyni. (Pandora jest pierwszą kobietą w mitologii greckiej, Ewa jest pierwszą w mitologii chrześcijańskiej). Tuż obok trafimy też na wizerunek Jezusa wykreowany z postaci Heraklesa. Również piekło katolickie znalazło w Hadesie swoje ulubione miejsce – Tartar. W tym wszystkim pojawiło się jednak naprawdę groźnie przytworzenie, którego skutki są do dziś jak najbardziej wspakulturowe. Mam tutaj na myśli kwestię grzechu. Grzech w ideologii judeochrześcijańskiej to straszne narzędzie jarzma religijnego w sankcji prawnej – „obraza moralności” jest tworem intelektualnego upośledzenia władzy koczowniczej, obowiązującym w państwach wyznaniowych, w tym w Polsce katolickiej.
W wierzeniach Prasłowian, w filozofii przyrody grzechem było działanie przeciw bogu lub przeciw sobie. Nadrzędnym słowem dla słowa grzech był błąd – z popełnianych błędów wynikały grzechy. Logika błędu (w Imperatywie Boga rozszerzam tę kwestię do istoty „brakującego elementu”) zawierała się w bardzo wiarygodnej relacji: Jeśli mierzysz zbyt wysoko, obrazisz boga. Jeśli mierzysz zbyt nisko, obrazisz człowieka. Z tej idei błędu kreacyjnego uczyniono kolejne uproszczenie w grzechu katolickim – błąd grzeszny w politeizmie stał się grzechem skazującym w monoteizmie.
Dodajmy jeszcze przy tej okazji, że Szatan chrześcijański również ma swój obraz i podobieństwo w mitologii greckiej; bóg pasterzy Pan to dość „dziki człowiek” z rogami, z kopytami zamiast stóp. Na koniec znajdziemy w ideologii chrześcijańskiej polaryzację Boga i Szatana w postaciach „bliźniaków” Apollo/Dionizos. Polaryzacja ta znana jest ludzkości co najmniej od zapisów sumeryjskich – Enkidu/Tumuzi; by potem potwierdzić swój potencjał w Egipcie – Ozyrys/Set; czy też następnie w judaizmie – Kain/Abel; gdy brat zabija brata w konflikcie kulturowym. Apollo jest szlachetny, mądry, roztropny (kultura). Dionizos jest spontaniczny, emocjonalny, nieobliczalny (natura). Te dwa aspekty osobowości, czyli Bóg i Szatan są podstawowym tworzywem konfliktów osobistych i społecznych, którymi religia uprawia swój terror moralny.

 

Patologia normalności

... pojawia się zwięźle opisana w książce „Prawia – mit dziejotwórczy” autorstwa Mieczysława Cenina i Zdzisława Słowińskiego. To ważna teoria/diagnoza. Postanowiłem więc, w ramach wprowadzenia do klimatu mojej pracy, podać przykład znamienny dla „patologii normalności” zwany też „przykładem irlandzkim”, gdyż opisana niżej sytuacja miała swój konkret w jednym z zakonów żeńskich w katolickiej Irlandii.
Dziewczęta z „dobrych domów” katolickich, które zaszły w ciążę nieślubną, oddawano zakonnicom, by w pewnym podłym procederze oczyścić rodzinę z grzechu. Urodzone w Zakonie dziecko sprzedawano następnie do USA, a dziewczyna musiała odpracować cztery lata w ramach pokuty i zapłaty za „usługę”.
Jest to typowa dla moralności katolickiej sytuacja zapętlenia grzechem, gdzie grzech generuje tylko kolejny grzech. A zaczyna się od „dobrej katolickiej rodziny”, którą nagle spotkało nieszczęście „ciąży nieślubnej”. Ten dyshonor i zniewaga, ta plama na „godności” katolickiej działa również w stosunku do matki, której odbiera się dziecko, gdyż jest ona święcie przekonana, że to, co ją spotyka w związku z ciążą, jest zasłużone – godzi się pokornie w ten sposób z podłością systemu moralnego, który ją skrzywdził. Tak działa patologia normalności – absolutnie nikt nie widzi w tym procederze nic złego; jest grzech, jest kara, jest zysk. Rodzina uratowana, dziewczyna oczyszczona, zakonnice zapłacone.
W takiej sytuacji moraliści katoliccy przekonują, że gdyby dziewczyna żyła w czystości, nic złego by się nie stało. Rzecz jednak w tym, że na kolejnym poziomie generatora grzechu, aktywna jest niewiedza. Niewiedza (głupota) jest stanem religijnie pożądanym – nie wolno dziewczynie nic wiedzieć o seksie, grzechem jest interesowanie się seksualnością. Następnie całe to obłędne zapętlenie jest inicjowane na kolejnym poziomie, tym razem w niewiedzy o prawach natury, w których seksualność jest dość czytelnie opisana, ale to wiedza nieznana, zakazana, grzeszna. Widzimy więc, jak poziomy grzechu są dla siebie przyczynami i skutkami jednocześnie. Na najniższym poziomie jest grzech niewiedzy, potem grzech zakazu wiedzy, a na końcu grzech dziecka nieślubnego.
Schemat tu przedstawiony opisuje właściwe całą logikę moralności katolickiej, jest wzorcowy w mechanice podłości; gdy upośledzony religią umysł nie jest w stanie zrozumieć sytuacji. Podstawą tej logiki jest Grzech. Od razu powiem bez wstępu, że ów grzech katolicki daje się podsumować krótko: grzech to ukryta prawda. Proszę o tym pamiętać, czytając dalej tą książkę, gdyż ukrycie prawdy w grzechu jest tak ważne, że słowa te piszę dużymi literami, a nawet są one niedopisanym podtytułem tej książki. Tysiąc lat podłości – prawda ukryta w grzechu. TAM GDZIE UKRYTO PRAWDĘ POJAWIA SIĘ GRZECH.

W tej sytuacji muszę coś o tym ukryciu w grzechu powiedzieć sensownego. Mówię więc, że aby zobaczyć prawdę, trzeba odsłonić „listek figowy”. Tu jednak przerażony katolik staje przed nagością jak przed Szatanem. Ideologia judeochrześcijańska zakrywa „listkiem figowym” wszystkie te aspekty natury, które odsłonięte odbierają tym religiom jarzmo fałszu – jedyne narzędzie władzy religijnej. Nagość i prawda wzajemnie siebie opisują. Nagość okryta wstydem, ma swój akcent ukrycia – Kościół najbardziej sam siebie się wstydzi, sam siebie ukrywa za „listkiem figowym”, ukrywa fałsz i swoje zbrodnie.

Rzecz również w tym, iż owo zakrycie prawdy listkiem figowym, pozostawia ślad dla badacza, poszukiwacza tej prawdy – jest to ślad prowadzący do drzewa figowego. Znajdujemy takie Drzewo Poznania w filozofii wedyjskiej pod pojęciem Aśwattha... To kolejny argument za tym, że wszystkie „drogi prawdy” prowadzą do starożytnych Ariów – ich wiedza stała się zalążkiem indoeuropejskiej myśli kulturotwórczej.

Szatanizm 

... narzuca się ewidentnie, gdy żonglując przez tysiąc godzin pojęciami religijnymi, za każdym razem, składając domek z kart; żonglując ciągle od nowa i w nowych kombinacjach; pisząc książkę jakby w maszynie emergencji, trafiłem w końcu na jedno słowo – jedno religijnie kluczowe słowo narzucało się ewidentnie: szatanizm.
Nie chodzi tu o naiwny, satanistyczny kult Diabła, lecz o ideologię opartą na dualistycznej separacji dobra i zła, na antagonizmie dobra i zła. Każda ideologia (zbiór idei światopoglądowych), identycznie jak mitologia, wiąże wokół siebie grupę ludzi, wspólnotę, klasę wyznawców (zwolenników) tych poglądów. Wyznawcy szatanizmu to pierwsza formacja wyznaniowa, zobligowana religijnie do przemocy w obronie dobra, w walce ze złem. Zło stało się wrogiem dobra – szatanizm otwiera bramę do piekła na Ziemi, gdyż formułuje (definiuje celowo) zło, z którym podejmuje ideologiczną wojnę.
Szatanizm jest rdzeniem ideologi judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Jest też warunkiem powstawania ideologii religijnych regionalnych w licznych odmianach faszyzmu; komunizm rosyjski jest genetycznie identyczny nazizmowi niemieckiemu, a obie te ideologie mają swoje rdzenne umocowanie w judeochrześcijańskim szatanizmie opartym na antagonizmie Boga i Szatana – są to dwie idee reprezentujące Dobro i Zło. Podział ten jest spekulatywny, pozwala celowo definiować (wskazywać) zło przeznaczone do zwalczenia (pokonania przeciwnika). Nauki przyrodnicze, filozofia przyrody, uznają ten podział za nieprawdziwy, sztuczny i celowy… w Przyrodzie zło i dobro są walorami tej samej substancji, jak awers i rewers monety. Człowiek jest substancją dobra i zła naturalnego, atroficznego. Szatanizm rozbija tę spójność – dobro i zło mają być autonomiami – degradując tym samym umysł człowieka utwierdzonego odtąd w ideologicznej schizofrenii, w krzywdzie wskazującej winę wszelkich niepowodzeń i zagrożeń w przeciwniku, w drugim człowieku, który staje się inny i traci status człowieka przez to, że nie należy do naszej klasy wyznaniowej. Warunkiem i efektem koniecznym ideologii szatanizmu jest „element siły w procesie myślowym” - ten cudzysłów, za chwilę zdradzi czytelnikowi swoją tajemnicę.
Postać Szatana wywodzi się z wierzeń w siły zła. W demonologii znajdujemy więcej sił zła niż dobra, nie dlatego, że Słowinie lubowali się w sferze mroku, lecz dlatego, że rozpoznawano i opisywano postacią mitologiczną, wszystko co mogło być zagrożeniem dla dobra. Demonologia jest konsekwencją dialogu człowieka z drugą zasadą termodynamiki, z atrofią, ze złem naturalnym…z ubytkiem dóbr, ze zniszczeniem, z wygasającym życiem dążącym nieuchronnie do chłodu śmierci.
Podoba mi się powiedzenie, że „Licho nie śpi” – mówi się tak u nas, by wzbudzić czujność w sytuacji, gdy sprawy idą dziwnie gładko, pomyślnie. Licho ma też swoją mutację do Chochlika, a dalej ojcem tych stworków byłby Satyr – kpi życie z ludzi, a Licho tylko czyha, by wyżywać się na naszych głupich błędach i namiętnościach. Na tym jednak żarty się kończą; na demonologię słowiańską została nałożona demonologia katolicka, z jej ideą wcielenia Szatana. Na wierzenia Słowian, nałożono przekonania religijne katolickie, przekonania nacechowane ideologicznie, gdyż w katolicyzmie zastępują one wierzenia – katolicy wyznają poglądy religijne, Słowianie posługują się wierzeniami.
Tomasz z Akwinu, który wprowadził katolicyzm do filozofii, znany jest też z propagowania w swojej doktrynie religijnej idei „dzieci diabła”. Wcielenie szczególnego rodzaju zła następuje w człowieka przez akt seksualny kobiety z diabłem typu Inkub. Ów diabeł był więc zwierzęcym demonem, a nic bardziej nie zbliża ludzi do zwierząt jak seks. Inkub zmieniał się też w Subkuba, by jako kobieta uprawiać seks z mężczyzną. Jednym z takich mężczyzn kopulujących, był papież Sylwester II, który na łożu śmierci wyznał, iż dopuszczał się zbliżeń z diablicą Sobkubem – kimkolwiek ta diablica była.
Szatanizm został zaktywizowany w demonizacji seksualności, to w tej sferze dokonał się największy sukces katolicyzmu – wprowadzono pierwiastek zła w kobietę, dokonano antagonizmu kobiety i mężczyzny. Stan skłócenia tych dwóch podstawowych pierwiastków (kobiety i mężczyzny) trwa w kulturze chrześcijańskiej (w kulturach abrahamowych) do dziś. I jest to stan warunkowy dla tych ideologii religijnych wykreowanych przez mentalność koczowniczą.

Rama religijna (monorama).

Również to pojęcie opiszę w dwóch zadaniach, gdyż nie opuszcza mnie myśl, jak ułatwić czytelnikowi orientację wśród licznych pojęć skomplikowanych, które mają wszak służyć płynnemu zrozumieniu mojego dzieła. Chodzi więc o ramę religijną, całkiem podobną do ramy obrazu. Obraz, jak świat wykreowany, zamknięty jest w ramie, ogrodzony ramą religijną jak płotem zwieńczonym drutem kolczastym. Chodzi o to, aby nikt się z obrazu nie wydostał. Rama ta, już bez metafory, to światopogląd wykształcony edukacją chrześcijańską. To wyjątkowo skuteczne ogrodzenie bez ogrodzenia – abstrakcyjny Szatan jest idealnym strażnikiem ramy religijnej umiejscowionej w ludzkim umyśle. Jak to się dzieje, że rama ciągle działa? Wszak monopol na kształcenie moralne (na indoktrynację) posiada monoteistyczny Kościół.
Gdy wszyscy są monoteistami, gdy nie widzą świata poza własną ramą – czubkiem swojego nosa – cokolwiek w życiu tworzą, zawsze dzieje się to w obrębie ograniczenia swoim światopoglądem. Widzimy więc, jak wielu intelektualistów próbowało uzdrowić system i społeczeństwo, ale ich pomysły, w gruncie rzeczy, posiadały to samo podobrazie religijne – na ideologii judeochrześcijańskiej, na jej fundamencie nie można stworzyć niczego, co byłoby inne niż fundament.

Kultura w relacji z religią.

W dyskusji o religii przekonuję, że religia jest tworem nieuczciwym. Ta nieuczciwość staje się zrozumiała dopiero w konfrontacji mitologii z religią. Widzimy wówczas, że religia zamienia mitologię w prawdę religijną, nadaje mitom sankcję prawną. Kolejnym etapem potęgującym nieuczciwość religii jest jej powiązanie z ideologią, ze sferą władzy państwowej. Ponadto, w powiązaniu z mitologią, w definiowaniu religii, musimy uwzględnić działanie „fantastyki religijnej”.

Pomijając element boski - problem Boga wcielonego w człowieka - możemy z całą pewnością stwierdzić, że to jakimi jesteśmy ludźmi zawdzięczamy kulturze; Bóg bez kultury jest nam niepotrzebny. Skąd taka kategoryczna refleksja? Otóż istnieją udokumentowane przypadki „wychowania” dzieci przez zwierzęta, które pokazały, że bez kultury stajemy się dziećmi natury – zwierzętami, koczownikami. I w tym miejscu zaczynają się schody… na piętro lub w podziemne piwnice umysłu. Pamiętać przy tym warto, że owe dzieci, wychowane wśród zwierząt, nieodwracalnie straciły umiejętność mowy, że oderwane następnie od swojej zwierzęcej rodziny, uważały ludzi za swoich największych oprawców.
Istotnym dylematom religii przyjrzał się Andrzej Szyjewski – religioznawca, jeden z tych naukowców, którzy dostarczają nam cenne tworzywo wiedzy wiarygodnej, na której można bezpiecznie budować swój światopogląd. A mówię w związku z tą wiarygodnością o sytuacji, kiedy pytam sam siebie; jak mogłem cokolwiek myśleć o religii bez dzieła Szyjewskiego, bez jego „Etnologii religii”. W tej sytuacji muszę streścić czytelnikowi chociaż dwa, kluczowe dla mojej pracy tematy z książki Szyjewskiego. Zacznę od „psychologii porodu”, by przejść następnie do „osobowości szamana”.
Rzecz w tym, iż biologiczne fazy porodu generują odpowiadające tym fazom, wspólne wszystkim ludziom doświadczenia psychiczne (duchowe). Proces zaczyna się od wybitnie pozytywnego pobytu dziecka w łonie matki – jest to stan kosmicznej jedności, stan ładu nieba i beztroski raju. Następnie początek akcji porodowej burzy ów błogi stan, następują skurcze zamkniętej jeszcze macicy – pojawia się głęboki antagonizm dziecka i matki, pojawia się wizja kosmicznego piekła i jego otchłani. Dziecko czuje się zagrożone, pojawia się śmierć. Jednak proces porodowy jest nie do zatrzymania, więc dziecko przechodząc przez kanał porodowy – przekonane, że umiera – zaczyna synergicznie współdziałać z matką, zaczyna walczyć o życie, o odrodzenie. Na koniec, dziecko oddzielne od matki, odradza się w swojej śmierci.
Ten schemat jest jak scenariusz religijny oparty na inicjacji przez śmierć, przez metamorfozę, konwersję, przemianę śmierci w życie; umieranie i zmartwychwstanie. Zauważmy przy tym, że judeochrześcijaństwo opiera swoją religię na fazie drugiej porodu, na drodze dziecka przez piekło (do piekła). Katolicyzm zatrzymuje człowieka w tej dość okrutnej pozycji – człowiek nigdy się nie odrodzi, nie pozwoli mu na to ideologia szatanizmu. Odrodzenie judeochrześcijańskie zostaje obietnicą przesuniętą w daleką przyszłość, w ideę Zbawienia na Sądzie Ostatecznym.
Natomiast religie agrarne organizowały się wokół filozofii przyrody fazy trzeciej porodu, w odrodzeniu przez śmierć. Symbolem tej filozofii jest kołowrót z biegunami życia i śmierci widzianymi z pozycji zewnętrznej – świadome widzenie siebie. Pamięć świętego łona, pamięć szczęścia, ładu i wiary w Boga Światła Miłości, jest źródłem idei człowieka szlachetnego, doskonałego w godności.
Człowiek, składając się z życia i śmierci jednocześnie, umiera w życiu; odradza się za każdym razem, gdy przekracza barierę swoich możliwości. I w tym miejscu pojawia się druga bardzo ważna kwestia religijna, pojawia się postać szamana.
Szaman to żywy symbol wszelkiej transcendencji, to postać fenomenalna, kluczowa i źródłowa dla ludzkiej kreacji. To człowiek, który z rozmysłem, celowo i metodycznie łączy świętość ze światem duchów (zwierząt), z ludźmi. Szaman to człowiek zwierzę inteligentniejsze od ludzi. To człowiek mag, lekarz i polityk, to alchemik, naukowiec i artysta – prymus i pionier społeczny. Szaman tworzy sam siebie zgodnie z potrzebą historyczną, z duchem czasu, dlatego znajdziemy też jego postać w kowalu, a następnie w alchemiku i renesansowym magu. Istotą tej ponadczasowej postawy jest zawsze obecność szamana po pierwsze w naturze; przenikanie jej praw, przenikanie sfer Umysłu. W naturze, czyli w trudnej do zdefiniowania rzeczywistości, którą znamy jednak z takich słów jak: intuicja, inicjacja, inteligencja, innowacja… in, czyli w – w środku (introwersja).
Świętość szamańska, prymitywna i pierwotna – jak mniemamy w swej ignorancji – to duchowy wymiar rzeczywistości, wymiar energetyczny, czasowy i umocowany w świadomości: „Całość działań szamańskich należy widzieć w kategoriach zachowania równowagi między obu rzeczywistościami: widzialną i niewidzialną […]. Szaman posługuje się trzema strategiami: toczy dialog z siłami duchowymi, walczy z nimi lub wymienia wartości. Podstawą działalnością szamana jest tworzenie odpowiednich i powtarzalnych stanów komunikacji skierowanych ku światu duchowemu. Szaman jest najważniejszym i wszechmocnym dostawcą informacji o zaświatach i negocjatorem. Ma zapobiec wybuchającym kryzysom i przeciwdziałać przyszłym. Rytuał szamanistyczny jest próbą rozwiązania konfliktów tego świata przez kontakt z zaświatem” – w tej funkcji szamanistycznej definiowanej przez Szyjewskiego, z łatwością odnajdziemy każdy siebie, odnajdziemy dylemat jednostki, której umysł działa w sferze mitorzeczywistej.
Umysł ludzki to umysł szamanistyczny, inicjacyjny – wszyscy w jakimś stopniu łączymy w sobie świat nadprzyrodzony z rzeczywistym. Wszyscy, w „psychologii porodu”, opisujemy swoje życie jako drogę trudu (cierpienia), na której zdarza się nam akt odrodzenia; doświadczenie szczęścia czystego jak łza. Życie ludzkie pełne jest blizn; ran i znaków, wynikających z rozczarowania, z których nieliczni ludzie umieją budować swoją mądrość… Szaman to zraniony uzdrowiciel; leczy ludzi swoimi ranami, czyli swoim doświadczeniem przeżycia śmierci. Rytuały inicjacyjne szamańskie mają na celu inicjację przez śmierć – doprowadza się adepta do granicy śmierci. Szamanami to najczęściej osoby, które śmierć przeżyły, w wyniku ciężkiej choroby lub wypadku, które „tam były”, lub mają świadomość śmierci nabytą inną drogą. Uważa się bowiem powszechnie, że za „śmiercią” kryją się nieznane żywym tajemnice. Owe tajemnice (zdrowia, sukcesu, płodności) przenosi na innych osobowość szamana. Dlatego szaman jest oświecony – przez przeżycie śmierci nabył wiedzę, z którą dzieli się z innymi.
Jeśli skojarzymy psychologię porodu z osobowością szamana, z jego inicjacją przez śmierć, otrzymamy substancję permutacji śmierci w życie i odwrotnie. Otrzymamy ideę zmartwychwstania. Możemy tę najstarszą ideę religijną sprawdzić w praktyce przyrody, w cyklu wegetacyjnym inicjowanym majową błyskawicą Peruna. Zmartwychwstanie ma więc swój sens w Bogu Porządku i bezsens w spekulacji katolickiej, gdy odcięta noga odrasta a nieżywy człowiek wstaje z grobu.
Nieodzownym uzupełnieniem wiedzy na temat „Psychologia porodu” jest też słynna książka Johna Campbella, wydana w roku 1949. Sednem tej książki jest odkrycie scenariusza „podróży bohatera” w legendach, baśniach i eposach. Jest to podróż, którą odbywa każdy z nas – życie jako filozofia drogi. Ta droga to właśnie ów scenariusz życia z jego etapami, od wyjścia w podróż, od narodzin do powrotu, gdyż bohater, na końcu drogi, która jest nowym początkiem, zawsze wraca do punktu wyjścia w konkretnym celu – by zaprowadzić zmiany; przynosi społeczności „nowe”, by przywrócić ład, odbudować zrujnowane miasto, by ukarać złego króla – wyzwolić swój lud. Nawet gdy bohater nie wraca, lud czeka na niego cierpliwie i wiecznie jak czekają chrześcijanie na Mesjasza.
Tym bohaterem jest Heros, człowiek/bóg. Pośrednik między światami, jak szaman, przechodzący szereg życiowych prób, by na koniec, po odrodzeniu się z prób najcięższych, śmiertelnych, po nabyciu mocy magicznej, zmierzyć się ze „smokiem” w ostatecznym starciu. Jak sportowiec, po latach ćwiczeń zmierzający się w pojedynku ze złotym medalem, o złoty medal – ze smokiem o smoka.

Krytyka, którą uprawiam pochodzi z mądrości Boga Porządku: kto szuka dziury w całym, a nie umie znaleźć na tą dziurę pasującej łatki, niech szuka dalej w milczeniu. Nie jest sztuką, tylko wytropić „dziurę” (błąd, usterkę, niegodziwość…) i nadać jej rangę eureki – tak postępują umysłowi efekciarze, by czynić hałas wokół problemu. A problem, następnie, najczęściej wcale nie jest rozwiązany, a odkryta dziura zieje przeciągiem, bądź staje się atrakcją dla kpin i szyderstwa. Ponadto ten rodzaj krytyki destruktywnej, służy często do gnębienia ludzi popełniających błędy, by następnie piętnować sprawców owych błędów z religijną zawziętością. Model katolicki nauczył mnie szukania dziury w całym, by poniżać innych ludzi tą dziurą – bramą do piekła – pełną grzechów.
Natomiast krytyka konstruktywna to właśnie nakaz wykonania swojej pracy do końca, w myśl słynnej sentencji, że rzecz wykonana połowicznie nie przynosi korzyści. Dlatego, w mojej koncepcji krytyki, wiara nie wystarczy, by rozwiązywać problemy, niezbędna jest wiedza – umiejętność dopasowania łatki, wzoru tkaniny do wzoru odkrytej dziury.

Dlaczego zaczynam pisanie tej książki od kwestii krytyki? Otóż przy pracy nad Imperatywem Boga odkryłem, jak bardzo mam umysł uformowany wspakulturą. Aby zrozumieć problem słowiański, zrozumieć, o czym chcę właściwie pisać, musiałem wpierw przeczytać dzieło Kazimierza Moszyńskiego o kulturze duchowej Słowian. I przystąpiłem do czytania w podświadomym wręcz postanowieniu, że nie dam się zmanipulować, że będę czytał uważnie demaskując przemycaną w książce treść ideologiczną. Ten właśnie fakt uświadomił mi, że jestem dzieckiem katolickiej i komunistycznej indoktrynacji, mam więc wpisany w warstwę podświadomą przymus krytyki tropiącej, wynikającej z powszechnego przekonania, że wszędzie czyha na mnie fałsz… I było mi wstyd, bo dzieło Moszyńskiego to wzór rzetelności w pracy dokonanej, spełnionej w treści i formie. Nie ma tam absolutnie nic ideologicznego.

bottom of page